niedziela, 18 lipca 2021

rozdział 80

    Ostatnia godzina minęła nie wiadomo kiedy. Potem Nikka nie za bardzo pamiętała ten czas, czuła się podekscytowana i zdenerwowana jednocześnie. Widziała, że w okolice statku dostarczono jakieś bagaże, ale potraktowała je jak pocztę dyplomatyczną i zignorowała. Ambasador miał prawo zabrać ze sobą to, co uważał za słuszne. Włóczyła się za Hillem łażącym pomiędzy statkiem a najbliższym budynkiem bazy starając się nie rzucać w oczy. Chciałaby już polecieć, ale tu ciągle było coś do załatwienia. W końcu Hill odszedł gdzieś, żeby porozmawiać z synem, co było absolutnie zrozumiałe, w końcu nie wiedział kiedy następnym razem go zobaczy. Nikka nie chciała kontaktować się teraz z dziewczynami. Pożegnały się przez fon poprzedniego dnia, dziś była skoncentrowana na przejściu. Została sama, ale nie na długo, bo podszedł do niej kolonel Margareti.

    - Nikka - powiedział wyraźnie wymawiając oba k - życzę wszystkiego najlepszego.

    - Dziękuję. Dziękuję panu bardzo, za wszystko.

    Nawet jeśli nie zrozumiał słów, to i tak wiedział, co chciała mu przekazać.

    Wreszcie mogła podejść do statku. Płaszczka 14 stała na płycie lądowiska dokładnie tak samo, jak ją tu zostawiła niemal cztery lata temu. Zamknięta na głucho, zabezpieczona, z opuszczonymi krawędziami skrzydeł. Nikt niewtajemniczony nie powiedziałby, że w międzyczasie wybuchła i wróciła do stanu używalności.

    - Otwórz panel dostępu - rzuciła polecenie. - Komandor Nikka Selino.

    Ekran rozjarzył się na bursztynowo. System nie miał żadnych uwag, statek był odblokowany i gotowy do użycia. Nikka na chwilę wstrzymała oddech. Jeśli ją oszukali, jeśli dała się oszukać, to będzie koniec. Ale nic się nie stało, nikt nie odciągnął jej stąd siłą, nie groził bronią, nie kazał odwrócić się i odejść.

    - Otwórz włazy - powiedziała i drzwi po obu stronach przezroczystej kopuły rozsunęły się umożliwiając wejście do środka. - Proszę, niech wniosą bagaże, a potem lecimy.

    - Czy nie ma tu żadnych schodów? - spytał Hill. To było bardzo głupie pytanie.

    Zacisnęła usta i posłała mu znaczące spojrzenie. Nie podjęła dyskusji, stała w milczeniu i czekała na zakończenie załadunku. Żołnierze poradzili sobie z nim szybko i sprawnie.

    - Idź pierwszy z ambasadorem, niech on usiądzie w drugim rzędzie, a ty z przodu od sterburty, będę zaraz za wami - poleciła Itanowi.

    - Czyli po prawej?

    - Tak, po prawej - tym razem się nie zirytowała, może nigdy nie był na żadnej jednostce pływającej i nie odróżnia sterburty od bakburty jak niektórzy mieszkańcy dalej położonych od morza części Akurii.

    Wreszcie dotknęła Płaszczki, położyła dłoń na burcie i pieszczotliwie pogładziła tworzywo czubkami palców. Nie czekając dłużej podciągnęła się na skrzydło i poszła do kokpitu. Mężczyźni zajęli miejsca tak, jak prosiła. Usiadła w fotelu pierwszego sternika, przymknęła oczy. Teraz na pokładzie czuła się pobudzona. Żywa. Tak bardzo na właściwym miejscu… Wreszcie.

    - Panie ambasadorze, panie Hill, witam na pokładzie Płaszczki 14, statku powietrznego Wojsk Królestwa Akurii. Cel podróży: Port Albis - oznajmiła uroczystym tonem.

    - Pan Majers dziękuje i ufa, że dotrzemy tam bez przeszkód i w dobrym zdrowiu - przetłumaczył Hill. - U nas dodaliby jeszcze, że życzą przyjemnej podróży - musiał dołożyć od siebie coś, co najwyraźniej miało być żartem. Komandor Selino uznała, że był kiepski.

    - System, pełna diagnostyka podsystemów - zaleciła zanim Hill zdążył zrujnować jej dobry nastrój jakimś komentarzem czy kolejnym nieudanym żartem. Potrwało to chwilę, komunikaty jeden po drugim wyświetlały się na ekranie. Szczególnie jeden przykuł jej uwagę.

    - Widzisz to? - wskazała palcem odpowiednią linijkę tekstu. - Przewidywana długość pracy reaktora: czterysta pięćdziesiąt dni. Jestem pewna, że ostatnim razem było mniej.

    - Co to oznacza? Powinienem to zgłosić?

    - Reaktor jest w pełni doładowany, jak nowy prosto z fabryki, tyle.

    Kolejna łaska Pana Reeda. Tylko bóg mógł sprawić coś takiego. Hill uznał, że jednak nie ma potrzeby o tym meldować.

    - Dobrze, czy możemy nawiązać łączność i startować? - spytał, ale w jego głosie nie było zniecierpliwienia. Nikka wydała systemowi kolejne polecenia, przekazała sterowanie radiem do konsoli drugiego sternika i kazała rozpocząć przygotowania do startu. System wyświetlił na kopule żółtą kreskę wskazująca optymalny rozbieg po płycie lądowiska.

    Hill poradził sobie z radiem i wymieniał uwagi w inglisz z kontrolą lotu, jak nazywano tu osoby odpowiedzialne za organizację ruchu w porcie lotniczym. Wychwyciła też głos Pereza, który czasem wtrącał krótkie meldunki.

    - Daj znać kiedy będziemy mogli lecieć - powiedziała do niego. Wszystko było już gotowe, wystarczyło wcisnąć jeden przycisk na ekranie, by uruchomić silniki. Kontrolki świeciły uspokajającą ciepłą żółcią, nic nie migało ani nie zmieniło barwy na ostrzegawczą czerwień. Zgodnie z umową nie włączyła żadnych funkcji bojowych oprócz skanowania terenu, bo dobrze było widzieć gdzie kończy się lądowisko. Miejsca na rozbieg było aż nadto.

    Nie odpowiedział od razu, wciąż był zajęty rozmową przez radio. Nie naciskała, nie chciała go pospieszać, niech wie tylko, że czeka w gotowości. Zajęło to jeszcze kilka długich minut. Ambasador czekał cierpliwie i nie narzekał. Widocznie nie był nerwowy, to dobrze. W końcu usłyszeli przeciągły huk, to amerikański statek wzbijał się w powietrze. Niedługo po tym Hill oznajmił, że mogą lecieć.

    Nikka nacisnęła przycisk i silniki Płaszczki ożyły. Przez kadłub przeszła delikatna wibracja przechodząca w zanikające mruczenie.

    Rozpoczynam procedurę startu - poinformował system. Statek powoli zaczął toczyć się do przodu, ściągnęła więc ster do siebie. Nabierali prędkości, wszystko działało bez zarzutu. Gdzieś z tyłu silniki skierowały się w dół, co miało ułatwić wznoszenie. Nikka oddychała głęboko, pewnie trzymała ster prowadząc statek wzdłuż sugerowanej przez system żółtej linii. Kiedy koła Płaszczki oderwały się od lądowiska, na jej ustach pojawił się uśmiech. Lecieli.

    Wznieśli się na cztery tysiące stóp zataczając łagodny krąg nad bazą w Hanskom. Selino czekała na dalsze instrukcje. Widziała na ekranie pomarańczową kropkę oznaczającą amerikańską maszynę, ta jednak trzymała się daleko.

    - Dobrze, teraz lecimy na południowy wschód. Perez zaraz nas minie, dalej polecisz jego kursem - przypomniał Hill.

    - A więc jednak Perez, przez z… - mruknęła przechylając maszynę na bakburtę. Pomarańczowa kropka znalazła się z tyłu. Po kilku słowach Hilla rzuconych przez radio zaczęła się szybko zbliżać.

    Statkiem aż zakołysało, kiedy Perez przeleciał nad nimi w odległości zaledwie trzystu, najwyżej pięciuset stóp. Towarzyszył temu przeciągły, wwiercający się w uszy huk.

    - Szybki jest, ale czemu musi być tak strasznie głośny? - spytała Hilla zwiększając prędkość do dwustu węzłów. Mogła wycisnąć z reaktora jeszcze trochę, ale nie widziała w tym sensu, to nie były zawody.

    - Taka technologia… A ja chyba wolę waszą, jest tu zdecydowanie spokojniej.

    Uśmiechnęła się do niego zanim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi. Zakłopotana wbiła wzrok w ekran przed sobą. Musiała się wznieść, Perez leciał prawie pięćset stóp wyżej. Pociągnęła ster delikatnie, nie było potrzeby szarpać Płaszczką. Dotknęła kropki statku Pereza i kazała systemowi utrzymać ten sam kurs. Teraz mogła już puścić ster. Zauważyła, że w porach tworzywa pokrywającego uchwyty widać jeszcze resztki jej zaschniętej krwi. Przyjrzała się wnętrzu dłoni. Blizny zbladły, lecz ciągle były dobrze widoczne, te na wierzchu prawej ręki też. Największa pomiędzy palcem środkowym a wskazującym wyglądała naprawdę paskudnie. Dobrze, że nie uszkodziła wtedy żadnego ścięgna ani nerwu.

    - Nie będę przyspieszać, możesz powiedzieć Perezowi, żeby tak nie pędził - oznajmiła wracając do rzeczywistości. Zbliżali się do morza, więc nic dziwnego, że na niebie coraz częściej zaczęły pojawiać się chmury. Przelatywali przez pierzaste obłoki pozostawiając po sobie zawirowania i porozrywane pasma mgły. Pomiędzy chmurami, gdzieś z przodu, majaczył jaskrawopomarańczowy wylot silnika amerikańskiego statku.

    Ambasador zaczął rozmawiać z Hillem, a Nikka cieszyła się lotem. W chmurach nie było widoczności, ale kiedy z nich wylatywali, miała piękny widok na ląd pod statkiem. Nie wszystkie drzewa wypuściły liście, a i trawa jeszcze nie zdążyła się porządnie zazielenić po zimie, ale i taki wczesnowiosenny kraj miał swój urok. Chętnie zniżyłaby lot, by widzieć więcej szczegółów, lecz teraz było to niemożliwe. Wreszcie zobaczyła też błyszczące w słońcu morze. Perez zmienił kurs, lecieli teraz bardziej na wschód. Usłyszała w głośniku jego głos.

    - Pilnuj się teraz, on niedługo będzie skręcał.

    - Kurs jest dobry, nie będzie już żadnych korekt? - chciała mieć pewność.

    - Tak, ta wysokość i kierunek do samego końca - potwierdził Hill po krótkiej konsultacji.

    - Przyjęłam. System, zablokuj i utrzymaj kurs do momentu ręcznego przejęcia sterów, pełna moc silników - posłuszny jak zwykle system potwierdził przyjęcie polecenia. - Dobrze, na razie tyle możemy zrobić. W ostatniej chwili mam zamiar ściągnąć ster, żeby potem po odzyskaniu sterowności od razu zacząć się wznosić.

    - Selino, jesteś pewna, że my przelecimy na drugą stronę… Nie pomyślałaś o tym, że możemy eksplodować albo się rozbić? - spytał Hill z przejęciem w głosie. Odwróciła fotel w jego stronę.

    - Dlaczego miałabym nie być pewna? Zresztą ty też jesteś. Nie zostawiłbyś syna, gdybyś bał się, że zginiesz w czasie tej misji.

    Nie odpowiedział, ale odwrócił wzrok w taki sposób, że wiedziała, że ma całkowitą rację. Oboje wiedzieli, że to, co robią jest słuszne. Że to jedyna droga. Wróciła do ekranu, bo pojawiły się na nim nowe elementy: cztery położone blisko siebie zielone kropki oznaczające statki. Dwie z nich po chwili zmieniły kolor na niebieski.

    - O, macie łodzie podwodne - skomentowała to od niechcenia. Teraz widziała już statki na horyzoncie, były duże i niewątpliwie wojskowe. Trochę kanciaste, ale kształtem z grubsza przypominały amarskie jednostki.

    To musiało być niedaleko, pomarańczowa kropka Pereza wykonała skręt na sterburtę i szybko oddalała się ku krawędzi ekranu. Nikka skupiła się i przygotowała do przejęcia steru. Hill również w skupieniu wsłuchiwał się w dobiegające z radia komunikaty, ale nic nie mówił, więc najprawdopodobniej wszystko było w porządku. Coś potwierdził, przynajmniej tak to zabrzmiało. Przelecieli przez większą chmurę i wtedy to zobaczyła: ponad okrętami kawałek nieba nagle zaczął wyglądać zupełnie inaczej. Na tle błękitnego nieba upstrzonego białymi obłokami wyróżniał się ciemniejszy fragment, jakby okno, za którym kłębiły się ciężkie, szare chmury gnane mocnym wiatrem. Dom… Tak blisko, jeszcze jakieś pół mili… Chciałaby przyspieszyć, ale Płaszczka i tak leciała pełną mocą. Przejście zbliżało się, słyszała, że ambasador o coś pyta, ale w tej chwili to było nieważne… Dziękuję bogowie, dziękuję ci, Panie Reed, wreszcie lecę do domu… Tuż przed zanurzeniem się w gęstwinie amarskich chmur ściągnęła ster. Nie zamykała oczu chcąc dokładnie zapamiętać każdy moment przejścia, chociaż i tak po tamtej stronie nie zobaczy zbyt wiele, widoczność będzie kiepska.

    Przeszli, zostawili za sobą słońce i błękitne niebo, wpadli w sztorm. Szarpnęło, błysnęło i statek nagle zaczął spadać.

sobota, 17 lipca 2021

rozdział 79

    Mieli wyruszać następnego dnia, a dziś wieczorem poznała amerikańskiego ambasadora. Nazywał się Robert Majers i wyglądał tak poczciwie, że przez chwilę prawie się nabrała. Szczera, szeroka twarz, naturalny uśmiech, niebieskie oczy, króciutko przystrzyżone siwe włosy. Ile mógł mieć lat, z sześćdziesiąt? Może trochę mniej, ale niewiele. Amerikanie specjalnie wybrali osobę, która wzbudzała zaufanie. Czegoś się nauczyli, bo na przywitanie Robert nie wyciągnął ręki, zamiast tego skinął Nikce głową. Odpowiedziała głębszym ukłonem, w końcu ambasador obcego państwa miał wyższą rangę niż komandor.

    - Cieszy się, że może cię poznać i ma nadzieję na dobrze układającą się współpracę - przetłumaczył Hill. Teraz jego rola miała polegać głównie na tym, na byciu tłumaczem ambasadora. Nikka nie łudziła się, wiedziała, że to tylko przykrywka. Itan zawsze pozostanie szpiegiem, człowiekiem od zadań specjalnych, czy jak ich tam zwą w tej Americe.

    - Dziękuję panie ambasadorze, ja również mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

    Nie była zbyt rozmowna, trzymała się wyświechtanych frazesów i uprzejmych regułek. Hillowi to wystarczało, w przeciwnym razie w końcu syknąłby jej do ucha, żeby postarała się bardziej. Utrzymywała jakieś zainteresowanie kolacją wydaną przez kolonela Margaretiego, ale myślami wciąż była przy jutrze. Odpowiadała na pytania o akuryjskie zwyczaje, a to nie pomagało. Umilkła w środku wyjaśniania, że amerikański oficjalny strój męski będzie w Akurii jak najbardziej akceptowalny, bo przed oczami nagle stanęła jej matka krzątająca się jak zwykle na swoim kramiku zadaszonym żaglowym płótnem. Za nią wisiały wędzone ryby, gdzieś z boku na płycie grzewczej bulgotał powoli gar zupy.

  - Przepraszam, chyba muszę na chwilę wyjść na powietrze. Panie Hill, czy zechce mi pan towarzyszyć? - spytała, bo i tak by poszedł.

    - Dobrze się czujesz? Potrzebujesz lekarza? - zainteresował się od razu. Patrzył na Nikkę tak, jakby w tej chwili na całym świecie nikt inny nie istniał, a w oczach miał troskę. Większość kobiet chciałaby, żeby mężczyzna kiedyś tak na nią spojrzał. Sama chciałaby, by ktoś na nią tak patrzył. Jakiś mężczyzna, ale dosłownie każdy, byle nie ten.

    - Nie to tylko… Rozklejam się myśląc o domu.

    Szybko wyjaśnił sprawę pozostałym i zabrał ją na zewnątrz. Odruchowo zaczęła iść w stronę statku. Jej matka zawsze była silną kobietą, musiała sobie poradzić, musiała przetrwać tę cholerną wojnę. Jeśli nie ona, to kto?... Chyba zaraz się rozpłacze… Tyle tu przeszła, a załamuje się ostatniego dnia w tym cholernym świecie. O bogowie, żeby tylko nigdy nie musiała tu wracać, Kalię i Ingę może odebrać ktoś inny.

    - Jak tam, Selino, już lepiej? Nie jest ci zimno? - głos Hilla przywrócił ją do rzeczywistości. Miała na sobie cienką koszulę więc owszem, marzła. Z wdzięcznością przyjęła jego kurtkę.

   - Boję się, że moja matka nie żyje - stwierdziła smętnie. Nie miała ochoty o tym rozmawiać, ucieszyła się, że Hill tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.

   - Słuchaj, może pójdziemy w drugą stronę? Chciałem ci coś pokazać, ale dopiero jutro, to miała być niespodzianka.

   - Teraz to już na pewno muszę to zobaczyć - uśmiechnęła się blado. Nie oponował, podprowadził ją bliżej. Dostrzegła to od razu, jaskrawe, zimne światło latarni rozświetlających teren bazy było wystarczające.

    Flagi. Ktoś zamalował czerwone flagi Murkey na statecznikach zastępując je barwami Akurii. Teraz ciężko było stwierdzić, czy odcienie są właściwe, ale to niewątpliwie były akuryjskie błękit i zieleń. Nikce znów zaszkliły się oczy, tym razem ze wzruszenia. Otarła je szybko rękawem kurtki Hilla.

    - Pomyślałem, że wolałabyś wrócić do domu pod własną flagą. Pogadałem z Margaretim, zgodził się ze mną i kazał swoim chłopakom trochę poprawić twój statek.

    - Dziękuję - wyszeptała przez ściśnięte gardło. Naprawdę była wdzięczna. To taki drobiazg, ale o tym pamiętał, wiedział, ile to dla niej znaczy…

  Rozchmurzyła się i wróciła na kolację w o wiele lepszym nastroju. Dopiero w nocy tuż przed zaśnięciem uświadomiła sobie, że ten drań zrobił to dla siebie, by się przypodobać. I to zadziałało, bo przez resztę wieczoru była dla niego milsza. Na jej uczuciach nie zależało mu wcale a wcale.

   Ale to nieważne, bo wreszcie nadszedł ten dzień. Po przebudzeniu modliła się, krótko, lecz żarliwie. Prosiła bogów o bezpieczny przelot i wsparcie dla swoich planów. Potem przez dłuższą chwilę zastanawiała się co na siebie włożyć. Miała tutejsze czarne spodnie, czarne buty, które miały trochę krótkie cholewki, ale były całkiem porządne. Amerikańska koszula też się nada, ale sweter weźmie swój, ten rdzawoczerwony. Nie będzie wyglądać elegancko, ale też nie wyróżniałaby się z tłumu w żadnym mieście Amaru.

   Rano po śniadaniu razem z ambasadorem Majersem udzielili krótkiego wywiadu kilku redaktorom wpuszczonym do bazy wojskowej. Ich pytania znów wywołały u Nikki nagły atak lęku, ale tym razem zdołała nad nim zapanować.

    - Tak bardzo się cieszę, że wreszcie udało się naprawić statek - uśmiechała się szeroko, tak jak lubili. - Dziękuję wszystkim naukowcom, którzy nad tym pracowali. Pierwsze testy wskazują, że jest całkowicie sprawny, już niedługo to sprawdzimy.

    Nawet nie ustalali z Hillem szczegółów tej rozmowy, po prostu stwierdził, że Nikka wie co mówić, żeby było dobrze. Pierwszy raz jej zaufał. Może wczoraj oceniła go zbyt pochopnie, może naprawdę chciał być miły. Nie mogła tego wiedzieć na pewno. I nie będzie tego roztrząsać bo zgłupieje.

    - Och nie, nie uważam, że tutejsi sternicy nie umieliby się z nim obchodzić, po prostu latanie tym statkiem to moja praca - powiedziała takim tonem, jakby to miało wszystko wyjaśniać.

    - Co cię najbardziej ucieszy po powrocie - Hill przetłumaczył następne pytanie.

    - Oczywiście spotkanie z rodziną, z moją mamą i wujem.

    Spokojnie, nic im nie jest, teraz muszę odpowiedzieć i wszystko będzie dobrze - powtarzała sobie, aż uwaga redaktorów przeniosła się na ambasadora. Itan wciąż stał blisko oferując milczące wsparcie i wytrzymała do końca wywiadu. Obojętnie patrzyła jak pakują sprzęt i zostają odprowadzeni przez żołnierzy Margaretiego.

    - Bardzo dobrze. Sporo się nauczyłaś - pochwalił ją Hill.

    - Za mało, nadal nie wiem, czy mówisz to szczerze, czy tylko dlatego, żebym się jakoś trzymała i nie utrudniała ci pracy.

    - Dlaczego nie oba? - spytał z tajemniczym uśmieszkiem. - Chodź, pora na ostatnią odprawę, musisz wszystkim ładnie wytłumaczyć, co masz zamiar zrobić.

  Rozmawiali już o tym z Hillem, ale teraz było obecne więcej osób, w tym ambasador. Mówiła głównie Nikka, teraz pewna siebie i skupiona na celu. Wreszcie czuła, że robi coś przydatnego.

  - Wsiądziemy do środka, ale nie polecimy od razu. Najpierw chcę zrobić pełną diagnostykę wszystkich podsystemów, tak dla pewności. Wiem, że to może i zbędne, ale jak to zrobię, będę spokojniejsza.

    Poczekała, aż Hill to przetłumaczy, a potem wdał się w dyskusję ze swoim ciemnowłosym kolegą.

    - Harlan chciałby podłączyć się do systemu, jak już go odblokujesz - wyjaśnił jej w końcu.

    - Dobrze wiesz, co o tym myślę - warknęła. - Zresztą przecież macie już system z Mewy.

    - No właśnie nie - wyjawił po chwili wahania. - Nie udało nam się go uruchomić.

    Parsknęła śmiechem patrząc z politowaniem na Harlana. Odwzajemnił się gniewnym spojrzeniem brązowych oczu.

   - Przepraszam, w końcu może też być kompletnie uszkodzony… - wyjaśniła nieskładnie. Oczywiście, że w pierwszej chwili pomyślała, że nie potrafią go włączyć. - Nie wiem Hill, mamy czas na takie rzeczy? I czy w ogóle warto? Teraz jest dobrze, nie psujmy tego, proszę.

    Znów dyskusja, tym razem nieco dłuższa z udziałem Margaretiego i ambasadora. Ten ostatni miał decydujące słowo, po jego dłuższej wypowiedzi wszyscy umilkli i pokiwali głowami na znak porozumienia. W tym czasie Nikka obserwowała mężczyznę siedzącego z tyłu pomieszczenia. Młody, dość ciemna cera, czarne włosy. To był sternik amerikańskiego statku, który miał ją naprowadzić na właściwy kurs na przejście. Nazywał się Perez albo Peres. Nie zostali sobie przedstawieni, a z daleka Nikka nie była pewna, czy dobrze przeczytała naszywkę z nazwiskiem na jego zielonkawym kombinezonie. Radziła sobie z tutejszym alfabetem jako tako, zwłaszcza kiedy pismo było wyraźne, ale co z tego, skoro języka wciąż nie rozumiała. Nawet bez tego wiedziała, że Perez rzuca wyzwanie jej i Płaszczce, kpi z jej umiejętności i możliwości statku.

    “No dziewczyno, co ty tam wiesz o lataniu?” - zdawały się mówić jego spojrzenia. - “Zestrzeliłbym cię nawet z zawiązanymi oczami.”

   Co do niej miał rację, potrafiła tylko wystartować, wylądować i w międzyczasie utrzymać statek w powietrzu, to nie było trudne. Ale Płaszczki nie doceniał. Gdyby wtedy zdecydowała się otworzyć ogień, zmiotłaby wszystkie amerikańskie maszyny, a osłony wytrzymałyby jeszcze co najmniej kilka ichnich torped. Miałaby problem, gdyby przyleciało ich więcej, ale zostać pokonanym przez liczniejszego wroga to nie hańba.

    - Na razie to zostawiamy, kontynuuj proszę - w końcu Hill do niej wrócił. Mówiła więc o tym, że odpali reaktor i wystartuje, a pieczę nad radiem będzie sprawował Itan, żeby móc porozumiewać się z kontrolą lotów. Tak, żadnego wysuwania dział ani włączania osłony.

    - Przyjęłam - nieco się zirytowała, gdy Hill powtórzył to drugi raz. - Będę grzeczna na waszym niebie. Lecę kursem wyznaczonym przez wasz statek, bez żadnych wycieczek, prosto do przejścia. On skręca - ruchem głowy pokazała Pereza czy tam Peresa - my przechodzimy. A potem wypełniam przysięgę.

    To brzmiało prosto. I takie będzie, tak musiała myśleć. Jeśli tylko Płaszczka poleci, wszystko będzie dobrze.

czwartek, 15 lipca 2021

rozdział 78

    Margareti starał się zapewnić Nikce rozrywkę i towarzystwo, a ona naprawdę starała się to docenić. Cóż z tego, skoro jej myśli bez przerwy uciekały do Płaszczki, Hilla, dziewczyn, i przede wszystkim do domu. Przynajmniej przez te kilka dni nauczyła się więcej słów i zwrotów w inglisz, niż przez poprzednie cztery lata.

    Ciężko było uwierzyć, że siedziała tu już prawie cztery lata… Tutejszy rok był trochę krótszy od amarskiego, ale mimo wszystko, to wciąż było sporo czasu. Przybyły tu dziewiątego miesiąca roku, teraz był trzeci. Niecały rok tutaj, potem niecałe trzy w Łoszintonie, kiedy to zleciało? Dni zlewały się w niewyraźną plamę, jakby to wszystko było jednym wielkim, niekończącym się koszmarem… W sumie mogła to tak nazwać i nie byłoby w tym zbyt wiele przesady. Przez większość czasu nie działa się jej fizyczna krzywda, ale niepewność, bezsilność i oczekiwanie na odmianę losu też potrafią wykończyć człowieka.

    Kilka razy rozmawiała przez radiostację, czy, jak nazywali to Amerikanie, fon. Upierali się, że radio i fon to nie to samo, ale Nikka nie widziała pomiędzy tymi urządzeniami większej różnicy. Jakkolwiek to nie działało, dało się przez to z kimś pomówić, a to było najważniejsze. Hill kontaktował się z nią codziennie wieczorem. Przez dwa dni stwierdzał jedynie zdawkowo, że jeszcze nic nie wie i prosi o cierpliwość, ale trzeciego oznajmił wreszcie:

    - Nasza propozycja została wstępnie zatwierdzona. Ale spokojnie, jeszcze nigdzie nie lecisz, jeszcze czekamy na ustalenie szczegółów. Jutro dam ci znać, czy są nowe informacje.

    - Poczekaj, Hill! - krzyknęła, bo chciał już kończyć rozmowę. - Skontaktuj mnie z Ingą, muszę jej o tym powiedzieć, proszę.

    - Dobrze, daj mi z powrotem Margaretiego, dam mu numer - słyszała, jak przy tym westchnął, i to jej się nie spodobało. Mieli współpracować, a teraz czuła, że wyświadcza jej łaskę. Jeśli dalej ma to tak wyglądać… No nic, będą musieli jeszcze o tym porozmawiać, osobiście.

    Teraz najważniejsze było to, że udało się skontaktować z Heleną, a potem z Ingą i Kalią. Kolonel Margareti pozwolił Nikce swobodnie rozmawiać, więc potrwało to dobre pół godziny.

    - Nikka, to jest… To jest niesamowite, naprawdę, aż ciężko uwierzyć… Kiedy wracamy? - Inga była w szoku, co w tej sytuacji nie było niczym dziwnym.

    - Spokojnie, jeszcze nie wiem, jeszcze nigdzie nie lecimy - Selino nieświadomie powtórzyła słowa Hilla. - Na razie wygląda, jakby chcieli zabrać tylko mnie… Ale nie wiem, naprawdę, wiesz jak ci wszyscy Amerikanie pilnują swoich sekretów. Cokolwiek by się nie działo, jak mnie nie ma, to pamiętaj, ty dowodzisz i pilnujesz Kalii.

    - Tak jest - potwierdziła Inga. - Jak już wrócisz, to dasz znać mojej rodzinie, że żyję? Pewnie już dawno uznali nas wszystkie za martwe…

    - No oczywiście, napiszę listy i do twoich rodziców, i do rodziców Kalii.

    - Tylko… - w głosie Ingi pojawiły się niepewne i proszące tony. - Może nie wspominaj im o Eriku? Chciałabym im o tym powiedzieć osobiście.

    Nikka przytaknęła, ale wiedziała, że jej koleżance chodzi o coś innego. Bała się reakcji rodziny na obcego wybranka. Na razie pozwoli rodzicom i babci cieszyć się, że żyje, a dopiero potem zaskoczy ich taką wieścią. Sprytny plan.

    Przy tym, co trapiło Nikkę, problemy Ingi wydawały się blade. Komandor musiała przedostać się na drugą stronę i skontaktować z kimś ważnym, z królem, Irrim, Maleną… Uznawała ich za przyjaciół, więc powinni przynajmniej jej wysłuchać, o ile wciąż żyją oczywiście. Ciężko było dopuścić do siebie tę myśl, ale niestety, musiała to wziąć pod uwagę. Najwyżej pójdzie do głównego sztabu Centralnej Floty w Port Albis, odda Płaszczkę i powie, że chce zdać raport, w końcu jest tą komandor, nie mogą zatrzasnąć jej drzwi pod nosem. Opowie wszystko i grzecznie poprosi, żeby ktoś porozmawiał z Hillem. Wielki Admirał powinien być zainteresowany, nieważne kto nim tam teraz jest. Jeśli i to się nie uda, będzie kombinować. Teraz ciężko było wymyślić coś konkretnego, miała za mało danych.

    A Hill pytał o jej plany. Wrócił tu w końcu i odbyli wiele długich, irytujących rozmów niepokojąco przypominających przesłuchania. Już nie był taki rozluźniony i zadowolony, z powrotem wczuł się w pracę i schował gdzieś prywatną stronę osobowości. Od siebie powiedział tylko, że czekają teraz na wybór odpowiedniego ambasadora, który poleci z nimi, co potrwa dodatkowy dzień lub dwa. I to miał być cały skład tej wyprawy, Nikka, Itan i ów ambasador. Pytała, dlaczego będzie ich tak mało, przecież Płaszczka wygodnie pomieści osiem osób. Początkowo nie chciał mówić.

    - Naprawdę Hill, nie możesz powiedzieć nawet tego? To żadna tajemnica, będę tam, w końcu i tak się dowiem. Ech, widzę, że po prostu nie chcesz… Zero zaufania - udała obrażoną.

    - To podstawa w mojej pracy - uśmiechnął się lekko. - Dla ciebie i tak mam go więcej niż powinienem.

    - I wzajemnie - syknęła. - Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, w ogóle nie powinnam się do ciebie odzywać, a tu proszę, złożyłam ci taką przysięgę… Gratuluję, jesteś naprawdę dobry w wyciąganiu rzeczy od ludzi.

    Znów się uśmiechnął, ale spuścił głowę tak, że nie mogła zobaczyć jego oczu. Nie miała pojęcia, co właściwie myślał. No co za…

    Spokojnie dziewczyno, takie błahostki nie powinny wyprowadzać cię z równowagi - napomniała się, po czym wstała i podeszła do okna. Stąd widać było statek wciąż pilnowany przez żołnierzy. Odkąd kolonel Margareti kazał otoczyć go strażą, nikt do niego nie podszedł, nawet ona. Już nie mogła doczekać się lotu…

    - Nie mamy pewności czy przejście jest bezpieczne dla ludzi - nagle usłyszała za sobą. - Działa, możemy je otwierać i zamykać, ale nie przesłaliśmy przez nie niczego żywego.

    - My przeleciałyśmy żywe, co prawda z tamtej strony tutaj, ale to nie powinno mieć znaczenia - szybko się odwróciła.

    - A co jeśli to działa tylko w jedną stronę?

    Co jeśli zginie próbując wrócić do domu, o to chciał zapytać? To byłoby lepsze niż utknąć tu do końca życia i nigdy już nie zobaczyć prawdziwego nieba.

    - Ja jestem gotowa podjąć ryzyko - odpowiedziała bez wahania.

    - Zaraz po przejściu reaktor się na chwilę wyłącza, zawsze możemy się rozbić. Nasze silniki znoszą to jeszcze gorzej, po prostu eksplodują.

    Mewa się rozbiła, widziała wrak na własne oczy. Ale ona już raz dała radę, więc jest to możliwe.

    - Zrobimy to tak jak wtedy, pełna moc i ster ściągnięty do siebie - oznajmiła, jakby to było już postanowione.

    - Przekażę twoje uwagi naszym naukowcom - po chwili zaangażowania wrócił do poprzedniej, obojętnej postawy. Znów się zdenerwowała. Czemu obecność tego człowieka tak na nią działa?

    - To ja będę sterować, nie twoi naukowcy. Jeśli nie chcecie się narażać, mogę lecieć sama - zaproponowała dobrze wiedząc, że nic z tego nie wyjdzie. Kłócili się jeszcze przez chwilę, choć żadne z nich nie podniosło głosu. Jak można było się spodziewać, nie doszli do konsensusu.

środa, 14 lipca 2021

rozdział 77

    Łysy szef Hilla spłonął. Nie, to było złe słowo. Stopniał. Stopił się. Wyparował. Zniknął. Jakkolwiek by tego nie nazwać, nie zostało z niego nic oprócz kawałka zdeformowanej drogi, która teraz wyglądała jak czarna kałuża. Wciąż unosiło się nad nią gorące rozedrgane powietrze.

    Hill przestraszył ją nagłym krzykiem, ale już po chwili sama zorientowała się w sytuacji. Ten biedny głupiec musiał obrazić bogów, to było jedyne wytłumaczenie. Przecież ludzie nie topią się sami z siebie. Ze wszystkich sił zacisnęła powieki, mimo to wciąż widziała powidoki w kształcie oślepiającej sylwetki tego mężczyzny. Blask rozświetlił go dosłownie na moment, ale to wystarczyło, był chyba jaśniejszy od eksplozji reaktora. Właśnie, reaktor. Hill musiał się pomodlić i został wysłuchany. Pan Reed musi go naprawdę lubić…

    - Wszystko dobrze? - z zamyślenia wyrwał ją głos Itana gdzieś blisko, tuż nad uchem. Znów patrzył na nią z troską.

    - Oczy bolą, ale to przejdzie. Poza tym w porządku.

    - Zostań tutaj - nakazał i poszedł sprawdzić, czy inni są cali. Nie miała zamiaru nigdzie iść, uklękła i podziękowała Panu Reedowi za przywrócenie statku. To jeszcze mogło się skończyć źle, bo pewnie znów będą chcieli go przejąć, ale przynajmniej znów istniała szansa powrotu do domu. Zresztą to wszystko, całe to zamieszanie z czegoś wynikało. Tak długo nic się nie działo, a teraz nagle Hill pyta o statek, przywożą ją tutaj, no i proszę, Płaszczka jest cała i gotowa do lotu. Nie miała żadnych logicznych podstaw, by tak myśleć, ale czuła, że to ma związek z przejściem. Jeszcze będzie latać Płaszczką, znów ogarnęła ją niezachwiana pewność.

    Panie Reed, dziękuję ci za tę otuchę, dziękuję - szeptała bezgłośnie. Zaczęła płakać, tym razem ze wzruszenia. Nie zwracała uwagi na otoczenie, dopóki nie dobiegł jej gniewny i zdecydowany głos kolonela Margaretiego. Wydał kilka rozkazów, po czym jego żołnierze sprawnie otoczyli statek przeganiając pracujących przy nim dotychczas uczonych. Hill stał obok niego, o dziwo wyglądali jakby doszli do porozumienia. Ryba trzymał się z boku i rozsądnie postanowił się nie wtrącać, a ten ciemnowłosy człowiek, który wcześniej rozmawiał z łysym i Itanem, ciągle jeszcze był w szoku. Próbował coś mówić do Hilla, ale dostał w odpowiedzi kilka szorstkich słów. Zrezygnowany spojrzał na pozostałości po stopionym mężczyźnie i z radiostacją w dłoni odszedł kawałek dalej.

    Nikka wstała, rzuciła statkowi tęskne spojrzenie, ale podeszła do Itana. Tak było trzeba.

    - Co dalej, panie Hill?

    - Kto kazał ci tu przyjechać? - spytał szybko.

    - Pani Kerbi. Nie mówiła gdzie jadę i że pan tu będzie, przypomniała tylko, że jeśli pana nie ma, mam słuchać jej.

    Zamyślił się patrząc gdzieś w bok.

    - Najpierw cię stąd zabiorę.

    Przytaknęła, to nie było nic, przeciw czemu mogłaby zaprotestować. Nigdzie jednak nie poszli, bo wtrącił się kolonel Margareti. Panowie rozmawiali ze sobą dłuższą chwilę, Hill stał spokojny, ręce skrzyżował na piersi, Margareti gestykulował wskazując to dziewczynę, to statek. To nie wyglądało na kłótnię, lecz na próbę wspólnego ustalenia co dalej robić. Dla Nikki było jasne, że najwięcej władzy miał tu ten, który przed chwilą w spektakularny sposób zakończył istnienie, a teraz toczy się mały spór kompetencyjny. Nie miała siły myśleć o tym na poważnie, za mało danych, za dużo emocji. Niech Hill się tym zajmie, skoro uważał się za takiego mądralę. Rozejrzała się po okolicy. Hala stała tam, gdzie wcześniej, podobnie jak drzewa, których czubki widziała z jej okien. Nie tęskniła za tym miejscem.

    - Pani Selino, chodź ze mną - w końcu powiedział Margareti. Poszukała potwierdzenia u Hilla, wyraził je kiwając głową. Dobrze, skoro ma teraz pozostawać pod strażą normalnych wojskowych, to niech tak będzie. W sumie było jej wszystko jedno. Może powinna czuć więcej ekscytacji z powodu tego, co się tu działo, ale zamiast tego ogarnęła ją dziwna obojętność.

    Kolonel Margareti zostawił ją w miejscu przypominającym poczekalnię przed biurem kogoś ważnego, ale nie było tam przejścia do żadnego dalszego pomieszczenia. Miała do dyspozycji cztery fotele tapicerowane wytrzymałym wzorzystym materiałem, szklany stolik i komodę z kilkoma drzwiczkami i szufladami, nad którą wisiało foto tutejszego statku powietrznego w locie. Poprosił by czekała i wyszedł nie zostawiając strażników. Zobaczyłaby ich na korytarzu, bo drzwi były częściowo przeszklone. Rozejrzała się tu dokładnie szukając soczewek kameras, jednak nie znalazła nic, co by je przypominało. Okno wychodziło na inną, nieznaną jej stronę bazy. Usiadła na fotelu najbliżej niego i po prostu patrzyła. Mogłaby wyjść i zobaczyć co się stanie, ale nie chciała sprawiać kłopotów, przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie tylko ją tu przywieźli, nikt nawet niczym jej nie zagroził. Oczywiście pewnie mieli wobec niej jakieś plany, ale pokrzyżowała je śmierć przełożonego Hilla. Cóż, Nikka poczeka, w końcu nigdzie jej się nie spieszyło.

    Nie cieszyła się długo samotnością, przysłano do niej młodą żołnierkę o jasnych oczach i sympatycznym uśmiechu. Dziewczyna przyniosła ze sobą książkę Kamilli i próbowała rozmawiać po amarsku ciesząc się jak dziecko, gdy udało jej się poprawnie wypowiedzieć lub powtórzyć jakieś słowo. Nikka traktowała ją przyjaźnie, ale nie poświęcała na tę zabawę całej uwagi. Właśnie uświadomiła sobie, że odkąd trafiła na Erf, otaczali ją sami starsi, poważni ludzie, przeważnie mężczyźni, przy których musiała zachowywać stałą czujność. Nie liczyła Kalii i Ingi, przy nich też musiała grać, ale nieco inną rolę, czasem mogła pozwolić sobie na chwile rozluźnienia. Erik miał już dwadzieścia dziewięć lat i udawała, że nie ufa mu do końca. Zresztą on każdą wolną chwilę spędzał z Ingą, co było całkiem zrozumiałe, ale utrudniało nawiązanie bliższego kontaktu. Każdy z tak zwanych młodych podwładnych Hilla był już pewnie po trzydziestce. Czasem próbowała do nich zagadywać, ale żaden nie odpowiedział. Mogła się założyć, że ją rozumieli, ale Itan zabronił im rozmów, a rozkaz to rozkaz. Redaktorki i redaktorzy, politycy i ich żony, lekarki i lekarze, wszyscy strażnicy z hali, czy wreszcie sam kolonel Margareti byli ludźmi starszymi bądź w sile wieku.

    A Nikka chciałaby wyjść wieczorem do tawerny w towarzystwie roześmianych znajomych, wypić po kuflu piwa, czy też, w tańszej wersji, wspiąć się na wzgórza nad miastem i patrzeć na światła popijając z przyniesionych ze sobą butelek. Kiedyś dołączyła do nich Malena, co wywołało w jej ekipie pewną konsternację. W drogiej sukni, złotej biżuterii i ze starannie upiętymi włosami zdawała się zupełnie nie pasować do dzielnicy portowej i jej mieszkańców. Ale Nikka znała ją już wtedy na tyle dobrze, by wiedzieć, że świetnie się tu odnajdzie. Najpierw zupełnie nie zwracała uwagi na to, że jej suknia rwie się i brudzi w trakcie wchodzenia pod górę, potem puściła w obieg wtaszczony na szczyt gąsiorek z obrzydliwie słodkim, lecz mocnym miodem, a do tego jeszcze opowiedziała podkoloryzowaną - lub nie - historię o tym, jak musiała wymknąć się z pałacu, by tu dotrzeć. Kiedy obejrzeli już zachód słońca i wszyscy byli już mocno podpici, zaplątała się w jakieś gałęzie, zgubiła połowę ozdób z koka, po czym klnąc nie gorzej od portowego dokera obcięła swe blond włosy na wysokości ramion tępawym nożem pożyczonym od Kella. Po tym Nikka wiedziała, że Malena jest już “ich”, że na innych arystokratów będzie można psioczyć do woli, ale nie na nią, nie na panienkę Elihard-Skero, bo ona właśnie została przyjęta do ich grona. I przydała się później w czasie wojny ta swoboda w nawiązywaniu kontaktów. Nikka nie raz słyszała, że oddział Maleny ją uwielbiał, pomimo tego, że jego straty po każdej akcji były zwykle wyższe niż u innych dowódców. Nikka też lubiła Malenę, co nie przeszkadzało jej sądzić, że za bardzo ryzykowała życiem własnych ludzi. Ale właśnie taka była, kochana i szalona jednocześnie.

    Wspominanie tych pięknych i strasznych czasów przerwał Hill wchodząc do pokoju ze znajomo wyglądającym pudełkiem z białego tworzywa w dłoniach. Przyniósł jedzenie. I dobrze, bo zdążyła już trochę zgłodnieć. Obrzucił żołnierkę oceniającym spojrzeniem, ostatecznie nie kazał jej wyjść. Została, ale nie czuła się pewnie, to było widać.

    - Mam nadzieję, że to coś dobrego, panie Hill - zaczęła jak zwykle uprzejmie. Cokolwiek by się tu później nie działo, będzie potrzebować przychylności tego człowieka.

    - Nie jest tak dobre jak twoja zupa - zaskoczył ją komplementem. - I skończ z tym panem, musimy porozmawiać poważnie. Jak zjesz - dodał i rozsiadł się w fotelu. Nikka posłusznie zabrała się za obiad, który rzeczywiście nie był wybitnym osiągnięciem sztuki kulinarnej. Niewygodnie było jeść przy niskim stoliku, ale starała się skończyć jak najszybciej. Była ciekawa, co Hill ma do powiedzenia.

    - Dałaś mi kiedyś oficerskie słowo, że będziesz współpracować, tutaj i po przejściu na twoją stronę. Znasz króla, znasz wojskowych, chodziłaś do szkoły z arystokratami, ludzie znają twoje osiągnięcia z czasu wojny, obiecałaś, że wykorzystasz to wszystko, by pomóc nam nawiązać stosunki dyplomatyczne, tak?

    - Tak - potwierdziła. W zamian dostała rezydencję, oficjalne wyjścia, trochę ubrań i zero informacji.

    - Chcę, żebyś mi to powtórzyła przysięgając na bogów.

    Tu ją zaskoczył. Nie chodziło tylko o statek, szykują się, ci cholerni Amerikanie szykują się do lotu na Amar. Wreszcie.

    - Co tu się dzieje? Najpierw opowiedz mi o całej sytuacji - zażądała.

    - Tyle lat, Selino, a ty się jeszcze nie nauczyłaś, że ja zadaję pytania… - powiedział od niechcenia masując skroń, jakby nagle rozbolała go od tego głowa.

    - Nie, Itan - zaprotestowała gwałtownie. Pochyliła się do przodu, patrzyła na Hilla, prosto w te jego chłodne, bladoniebieskie oczy. W tej chwili prawie przestała się go bać, może nawet poczuła mały płomyk dawnego gniewu. - Sam mówiłeś, to poważna sprawa. W poważnych sprawach musimy współpracować, nie możesz traktować mnie jak byle portowej dziwki, którą możesz wykorzystać i rzucić w zamian kilka marnych oczek.

    Milczał, ale nie dlatego, że był zaskoczony jej wybuchem, milczał zastanawiając się nad odpowiedzią. Postanowiła mu trochę ułatwić.

    - Wiem, że się modliłeś, widziałam statek. Tylko na twoją prośbę Pan Reed cofnąłby to, co z nim zrobił. Wiem też, że twój przełożony obraził bogów, wszystkich, jednego, nieważne, musiał powiedzieć kilka słów za dużo, a to się właśnie tak kończy. Domyślam się, że otworzyliście przejście i chcecie polecieć na Amar. Wystarczyło powiedzieć, twoi ludzie nie musieli wyciągać mnie nad ranem z łóżka i robić z tego takiej wielkiej tajemnicy. Przecież wiesz, że od samego początku marzę o powrocie do domu.

    Uśmiechnął się, jakby w którymś momencie tej przemowy Nikka powiedziała coś zabawnego.

    - Nie chcieli cię zabrać. Przywieźli cię tylko po to, żebyś odblokowała statek, potem nie byłabyś już potrzebna - wyjaśnił. Nie skomentował wcześniejszych stwierdzeń, więc najprawdopodobniej były one prawdziwe.

    - Ale to nie ma sensu, przecież znasz hasło nadrzędne, jest prawidłowe… - odpowiedziała zdumiona.

    - Nie zadziałało. System twierdzi, że potrzebuje weryfikacji głosowej, a tylko ty jesteś upoważniona. Miałem to załatwić tak, jak wtedy, Skot nie chciał słyszeć o żadnych twoich przysięgach i obietnicach.

    Otworzyła usta, po czym szybko je zamknęła. Tak, jak wtedy… Doskonale pamiętała, co to oznacza. Tak, jak wtedy, cierpienie, płacz i modlitwa, ale zakończone jego zwycięstwem. Czegokolwiek by nie próbowała, nie udałoby jej się nabrać Hilla drugi raz. Dostałby statek, a potem… Jakie potem, nie byłoby żadnego potem. To byłby już koniec.

    Udał, że nie widzi jej nagłego zmieszania. Zadrżała kilka razy, jakby w pokoju nagle zrobiło się zimno, ścisnęła lewą dłoń prawą, żeby móc lepiej skupić się na jego słowach.

    - Zasugerowałem, że jeśli przysięgniesz na bogów, będziemy mogli ci ufać, a on wtedy… Nie mam zamiaru tego powtarzać, ale dobrze się domyśliłaś, Skot powiedział coś niewłaściwego.

    - A teraz, kiedy on nie żyje, możesz już bez przeszkód odebrać ode mnie przysięgę, i polecimy?

    Zobaczyła coś w oczach Hilla, jakąś iskierkę prawdziwej radości, ale było to tak ulotne wrażenie, że równie dobrze mogło jej się przywidzieć.

    - Nie. To nie ja podejmuję decyzje. Na razie zrobiło się z tego zamieszanie i wciąż czekamy. Pomysł Skota wciąż leży na stole, ale ja chciałbym…

    - Słucham? - Nikka nie za bardzo wiedziała skąd wziął się tam jakiś stół.

    - Chodzi mi o to, że wciąż biorą jego pomysł pod uwagę, a ja chciałbym zaproponować im coś lepszego. Jeśli przysięgniesz, to dam im gotowe rozwiązanie i nikogo już nie spotka krzywda. Mam wrażenie, że po dzisiejszym… incydencie traktują naszych bogów o wiele bardziej poważnie.

    - Czyli przejście działa? - Nikka wróciła do konkretów. Potrzebowała jasnych odpowiedzi, by móc podjąć jak najbardziej świadomą decyzję.

    - Tak.

    - Chcecie polecieć na Amar Płaszczką, żeby nawiązać współpracę z moim królestwem?

    - Owszem.

    - Myślę, że Pan Reed pokazał nam jasno, jakie jest jego zdanie w tej sprawie. Oddał ci statek, ale to ja mam nim latać, też to tak interpretujesz?

    - Współpraca… Wychodzi na to, że od początku miałaś rację.

    Wreszcie Hill, wreszcie to zauważyłeś? Zajęło ci to prawie cztery lata, ale w końcu to widzisz - pomyślała, lecz za żadne skarby nie powiedziałaby tego teraz głośno.

    - Podsłuchujesz nas od samego początku? - spróbowała za to innego pytania. Nie żeby nie wiedziała, była po prostu ciekawa jak na to odpowie.

    - Oczywiście, za kogo ty mnie masz, za amatora? - obruszył się teatralnie.

    - O to, kim jesteś, wolę nie pytać.

    - I dobrze, bo tu się kończy moja cierpliwość.

    Znów był… Nie, w ogóle teraz, odkąd przyszedł z obiadem, Hill był jakiś inny. Wesoły? Radosny? Zadowolony, to było najlepsze określenie. Jakby to, że tuż obok spłonął człowiek, nic dla niego nie znaczyło, teraz wreszcie ma wolną rękę i może realizować swoje cele. Ona też powinna być zadowolona, bo jego plan nie zakładał kolejnej dawki tortur, ale mimo wszystko Hill i ten cały Skot pracowali razem dla amerikańskiego rządu, dla wspólnej sprawy. Nawet jeśli się nie lubili, to, do cholery, powinien okazać mu jakiś szacunek.

    No ale rozmawiali o tym wielokrotnie, dzieliło ich wiele różnic kulturowych, które niekiedy są ciężkie do zrozumienia, nie wspomniała więc o tym ani słowem. Mają teraz inne sprawy do załatwienia i lepiej będzie nie poruszać drażliwych tematów.

    - Jeśli po przejściu na moją stronę będę mogła działać wedle własnego uznania, to przysięgam na wszystkich bogów, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nasze kraje nawiązały pokojową współpracę - oświadczyła poważnym tonem świadoma ciężaru, jaki nałożyła na nią ta przysięga. Czuła, że postępuje właściwie, ale i tak będzie musiała uważać.

    - Dziękuję, mi to wystarczy - odparł Hill podnosząc się z fotela. - Postaram się przekonać innych. Ludzie prezidenta powinni być skłonni na to przystać, ale niestety niczego nie mogę obiecać.

    - Ja też dziękuję. Od razu lepiej się rozmawiało kiedy zaczęliśmy się wymieniać informacjami, nieprawdaż? - też wstała. Nie czuła się pewnie, kiedy Hill nad nią aż tak bardzo górował. Pokiwał głową przyznając jej rację.

    - Zostań tutaj, Margareti się tobą zajmie. Niestety nie wiem jak długo to wszystko potrwa.

    - Zaczekam. Byłabym wdzięczna, jeśli dałbyś znać Indze i Kalii, że nic mi się nie stało.

    - Pewnie - podszedł pod drzwi, ale zatrzymał się na chwilę. - Margareti to kolonel, czyli odpowiednik waszego komandora, można śmiało powiedzieć, że jesteście równi rangą. A ja jestem tylko byle porucznikiem - wyznał i wyszedł pospiesznie. Nikka jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiała się, co chciał przez to powiedzieć, ale nie doszukała się żadnego ukrytego znaczenia.

poniedziałek, 12 lipca 2021

rozdział 76

    Hill niczego nie poczuł, nie słyszał też, jak w wielu miejscach rozdzwoniły się telefony, a zaaferowani ludzie w pośpiechu wymieniali między sobą informacje. On oczywiście dowiedział się jako jeden z ostatnich, po prawie dwóch godzinach. Wieści przekazał mu Haynes.

    - Nie wiem jak to zrobiłeś, ale się udało, dzięki - oznajmił w akompaniamencie trzasków w słuchawce.

    - Co się udało? - w pierwszej chwili nie zrozumiał.

    - Statek, ta Płaszczka. Reaktor zgasł, można do niego podejść, ale ciągle jest zamknięty.

    Ethan na chwilę zaniemówił. Jego modlitwa… Zadziałała?... Dziękuję panie Reed...

    - Świetnie - odzyskał głos. - O to chodziło, prawda?

    - Mniej więcej. Jeszcze tylko niech wymyślą jak ominąć zabezpieczenia i go uruchomić i naprawdę będzie świetnie.

    - Dzięki za informacje Harlan. Cieszę się, że mogłem pomóc - rozłączył się. Stał na środku pustego mieszkania i gorączkowo myślał. Musi to zobaczyć na własne oczy, zadecydował i na wszelki wypadek wrzucił do walizki trochę ubrań i podstawowych przyborów higienicznych. Wziąć samochód? To będzie jakieś osiem godzin jazdy… Lepszy będzie lot do Bostonu, potem taksówka albo wóz z wypożyczalni. Wybiegł w pośpiechu prawie zapominając zamknąć za sobą drzwi na klucz.

    Lot jak zwykle nie był przyjemny, ale jakoś go przecierpiał. Pojechał do bazy wynajętym samochodem i na kilkanaście minut utknął przed szlabanem. Nic dziwnego, nikt nie wiedział o jego przybyciu, a z tutejszym dowódcą, którym wciąż był pułkownik Margaretti, nie miał najlepszych stosunków. W końcu ktoś go powiadomił o upierdliwym agencie, który próbuje dostać się do środka, a pułkownik łaskawie zgodził się go wpuścić.

    Teraz będę musiał mu podziękować - myślał Hill jadąc w stronę statku. Doskonale pamiętał drogę, ale nie dostał się pod samą maszynę, zagrodzono przejazd. Znów musiał tłumaczyć kim jest i po co tu przybył, ale tym razem potrwało to krócej i wreszcie mógł podejść do Płaszczki. Szarogranatowy statek wyglądał majestatycznie wreszcie odkryty z plandek i wystawiony na słońce. Pan Reed sprawił, że oślepiające światło zniknęło, reaktor i silniki znów były nietknięte. Wrażenie psuli uwijający się przy nim ludzie rozwijający jakieś przewody i próbujący wtykać coś w szczeliny kadłuba. Nagle rozległ się przeciągły ryk syreny, Ethan zamarł spodziewając się najgorszego, ale gdy jeden z naukowców przestraszony odskoczył od przezroczystej kopuły kabiny, wszystko ucichło. Jak tak dalej pójdzie, to ci idioci znów doprowadzą reaktor do wybuchu i żadna modlitwa już na to nie pomoże.

    Rozpoznał Josha Jenkinsa, uczonego, który wcześniej badał wrak Mewy.

    - Cześć - zagadał go. - Chyba nie idzie tak, jak powinno, prawda? Słyszałem, że są problemy z wejściem.

    - My się znamy? A tak, byłeś wtedy z tą dziewczyną, która później była w telewizji… Nie ma jej teraz? Może ona potrafi to otworzyć.

    - Mogę ją tu ściągnąć, jeśli będzie trzeba. Ale najpierw sam chciałbym czegoś spróbować. Nauczyła mnie kilku rzeczy - stwierdził swobodnym tonem.

    - Na przykład jakich? Oprócz tego, jak celnie strzelać z ich broni. A nie, przepraszam, to ci jakoś nie wychodziło.

    Spojrzał z góry na naukowca, ale nie skomentował tej drwiny. Niech sobie żartuje, póki może, póki jego ludzie nie wysadzą wszystkiego w powietrze. Nie pytając o pozwolenie podszedł do burty, w miejsce, gdzie kończyło się skrzydło. Tak jak przypuszczał, Jenkins podążył za nim.

    - Otwórz panel dostępu - polecił po amarsku. Ku zdumieniu otaczających go ludzi system zareagował poprawnie, na kadłubie pojawiło się świecące miejsce do wpisania kodu. Spróbował nadrzędnego hasła Nikki.

    Odmowa dostępu, tylko autoryzacja głosowa - poinformował go przyjemny damski głos brzmiący tylko odrobinę komputerowo. Był pewien, że wpisał hasło poprawnie, więc skąd odmowa? Miało pasować do każdego systemu, ale ten chciał autoryzacji głosowej. No dobrze...

    - Ethan Hill - spróbował.

    Odmowa dostępu, nieuprawniony użytkownik - nic się nie otworzyło, ale i nie wybuchło. Uznał to za sukces. Może powinien przedstawić się prawdziwymi danymi? Później, nie przy wszystkich. Dodatkowo ktoś nagrywał jego próby na kamerę, więc to na pewno odpadało.

    - Pokaż uprawnionych użytkowników - polecił więc. Ponoć system był łatwy w obsłudze, więc może odpowie na pytanie.

    Uprawnieni użytkownicy: jeden. Komandor Nikka Selino - wygłosił system. Tego właśnie się spodziewał.

    - Czyli jednak będę musiał ją tu przywieźć. Słyszałeś, system otworzy się tylko na polecenie Nikki Selino - powiedział wracając do angielskiego. - Musi usłyszeć jej głos.

    - Nie możesz, nie wiem, do niej zadzwonić? - zasugerował Jenkins. To nie był zły pomysł, ale biedny naukowiec nie wiedział, że przez telefon Nikka może co najwyżej kazać im spierdalać. Oczywiście powiedziałaby to inaczej, “Nie, panie Hill, nie mogę tego zrobić, panie Hill”, honor, zdrada i te sprawy, jej wytłumaczenia znał na pamięć. Chyba znów czeka ich ciężka sesja… Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale nie chciał oddawać jej w ręce kogoś innego. Zresztą nie takie były jego intencje gdy modlił się o przywrócenie sprawności tej maszyny.

    - Znam ją dobrze, przez telefon nam nie pomoże - odpowiedział i wrócił do systemu statku. Chciał sprawdzić coś jeszcze. - Jakie są ustawienia autodestrukcji? - spytał.

    Włączono standardowe protokoły bezpieczeństwa trzeciego poziomu - dostał odpowiedź, ale nie miał pojęcia, co dokładnie ona oznacza. Miał zamiar pytać dalej, ale za plecami usłyszał znajomy głos:

    - Ethan Hill… A miałem nadzieję, że już nigdy nie zobaczę cię w mojej bazie.

    - Nie powinien wybuchnąć, ale może lepiej w nim nie wierćcie ani nie próbujcie niczego otworzyć siłą - przestrzegł uczonych. - Pułkowniku - skinął Margarettiemu głową. Ten przez dwa lata zauważalnie posiwiał, poza tym niewiele się zmienił. Wolnym krokiem odeszli od Płaszczki. Obaj wiedzieli, że muszą wyjaśnić sobie kilka kwestii na osobności.

    - A więc jednak wróciłeś ukraść ten statek - stwierdził Margaretti.

    - Właściwie to nie. Tak naprawdę chciałbym go oddać dziewczynom, ale nie wiem, czy mi na to pozwolą - Hill zdecydował się na szczerość. W tym momencie było mu już wszystko jedno, a pamiętał, że Margaretti zawsze był po stronie Nikki, a nuż jakoś mu pomoże.

    - Nigdy bym w to nie uwierzył, ale to wyjaśnia, dlaczego nikt z twoich ludzi nie wiedział, że tu jesteś, i dlaczego mówili mi, że mieli tu kogoś przysłać, ale dopiero jutro. Faceta o nazwisku Haynes.

    - Znam go - potwierdził Hill. - I rzeczywiście, przyjechałem tu z własnej inicjatywy. Pewnie powiedzieli, żebyś mnie stąd jak najszybciej wykopał.

    - I dlatego w ogóle cię wpuściłem. Co tam robiłeś przy statku?

    Margaretti traktował go nieco z góry, co było zrozumiałe biorąc pod uwagę ich wcześniejsze relacje, ale nie był niemiły, chciał rozmawiać. Ethan to docenił i znów odpowiedział szczerze:

    - Chciałem go odblokować, ale hasło nie zadziałało. Potrzebujemy głosu Selino żeby dostać się do środka.

    - Jak to dalej będzie wyglądać? - pytanie było mało konkretne, ale Hill wiedział, o co chodzi.

    - Jeśli nic nie zrobimy, przywiozą ją tu ledwo żywą za dwa, góra trzy dni. Może nawet to będę ja... Otworzy dla nich ten statek.

    - My? Nie wiedziałem, że istnieją jacyś “my” i jacyś “oni”. I co niby mielibyśmy zrobić? - Margaretti tym razem naprawdę się zdziwił. Ile można mu powiedzieć? Lepiej mniej niż więcej, tak, żeby zrozumiał, ale żeby potem tego nie żałować.

    - Selino obiecała mi, że kiedy wróci do domu, to pomoże nam w nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z ich królestwem. Nie wiem ile wiesz, ale ona nie jest taką zwyczajną dziewczyną, ma zaskakująco szerokie znajomości. Ufam jej i chcę jej pomóc wypełnić tę obietnicę. Chciałbym, żebyś mi tego przynajmniej nie utrudniał.

    - I to jest prawda, tak?

    - Owszem, skrócona wersja prawdy - pułkownik nie miał żadnych powodów, by mu uwierzyć. Jak zmienić jego nastawienie, chociaż trochę?... Spróbuje jeszcze w jeden sposób, a potem odpuści. - Jeśli moi przełożeni zrobią to po swojemu, ona w końcu umrze. Przez te lata dobrze ją poznałem i nie chciałbym, żeby do tego doszło.

    Zamilkł. Wytoczył najcięższe działa i nie miał już nic do dodania. Margaretti w końcu przystanął i oznajmił:

    - Możesz tu zostać jak długo zechcesz. Rób, co musisz.

    Hill uznał to za przyzwolenie. W drodze powrotnej do statku już nie rozmawiali. Żeby jeszcze ludzi z Firmy dało się tak łatwo przekonać…

    Do wieczora naukowcy uruchomili alarm jeszcze trzy razy, ale nic poważnego się nie stało. Płaszczka po prostu reagowała wyciem na próby dostania się do kabiny. Ethan pogadał z komputerem, ale dowiedział się tylko tyle, że wszystkie systemy są sprawne i pozostają w gotowości. Obejrzał dokładnie cały statek, łaził po skrzydłach płynnie przechodzących w kadłub, oglądał żółto-czerwoną flagę namalowaną na obu statecznikach. To chyba było żółte słońce na czerwonym tle, z daleka wyglądało trochę jak symbol radiacji, ale z większą kropką w środku i węższymi paskami oznaczającymi promienie. Był pewien, że sama obecność tych barw rozdrażniłaby Nikkę. Czas mijał całkiem spokojnie, dziwiło go jedynie, że nie dostał telefonu z Firmy. To mogło oznaczać tylko jedno, jutro ktoś przyjedzie opierdolić go osobiście.

    Praca przy statku trwała całą noc, nawet bez zaglądania do środka było tam mnóstwo rzeczy, które jajogłowi mogli zmierzyć, zbadać i opisać. Hill postanowił jednak iść spać. Wskazano mu jakiś zagracony kantorek z łóżkiem, mógłby przysiąc, że to było stare łóżko dziewczyn. Nie narzekał, położył się i postarał trochę odpocząć. Następnego dnia dostał nawet zaproszenie na śniadanie do kantyny oficerskiej, z którego chętnie skorzystał. Jego ostatnim posiłkiem była absurdalnie droga kanapka kupiona na lotnisku i zjedzona w biegu. Ledwo zdążył zaspokoić głód, bo rzeczy zaczęły się dziać tuż po śniadaniu.

    Najpierw na miejsce dotarł Haynes. Z nim nie było większych problemów, zajął się głównie statkiem, na Ethana prawie nie zwracał uwagi. Przez półtorej godziny zamienili ze sobą kilka, może kilkanaście zdań o systemie Płaszczki i ewentualnych próbach jego obejścia, co Hill zdecydowanie odradzał, a Haynes niby przytakiwał, ale jasne było, że w końcu i tak zrobi po swojemu. A potem na teren bazy wjechał Scott.

    Jego przepuścili bliżej, prawie pod sam statek. Wysiadł z samochodu i poprawił czarny płaszcz, gdyż dzień był wietrzny i rześki. Rozejrzał się dookoła, na widok Hilla i Haynesa stojących razem pokiwał głową z uznaniem. Chyba myślał, że współpracują.

    - Wygląda jak nowy - powiedział mając na myśli statek. Żadnego dzień dobry, cześć, ani niczego podobnego. Nie wiedzieć czemu Ethan poczuł z tego powodu irytację. Już nawet Nikka prawie zawsze miała dla niego jakieś powitanie, nawet jeśli wygłaszała je lodowatym tonem. Dobrze, stop, chce pomóc tej dziewczynie, ale nie powinien jej idealizować.

    Philip i Harlan pogrążyli się w rozmowie, Hill milczał. Niby Haynes wspomniał, że odzyskanie statku było jego zasługą, ale niczego nie sprecyzował, Scott nie drążył tematu. Zresztą co miał powiedzieć? “Proszę, wymodliłem go dla was”? To byłoby żałosne. Słuchał jak planują dobrać się do jakichkolwiek przewodów, podłączyć do nich swoje komputery i zobaczyć co wyjdzie. Ironicznie życzył im powodzenia, ale tylko w myślach.

    - Ale najpierw dajmy szansę tej młodej, powinni ją tu przywieźć za… - spojrzał na zegarek - góra pół godziny. Lepiej będzie jeśli uda nam się dostać do środka bez uszkodzenia poszycia.

    Selino miała tu przyjechać? Tak szybko? Czyli zależało im na tym statku bardziej niż przypuszczał.

    - … do tego zmusić, prawda? - zamyślił się tak, że początek pytania mu gdzieś uciekł, zresztą Scott stał po jego prawej stronie. Ale dobrze wiedział, o co chodzi.

    - Tak, ciągle się mnie boi po tym, co jej wtedy zrobiłem. Tym razem złamię ją szybciej i skuteczniej, ale potem na pewno będzie chciała się zabić, będziemy musieli jej pilnować.

    Scott udał, że nie dosłyszał ostatniej części, los Selino go nie obchodził. Hillowi coraz trudniej było zachować profesjonalizm, gdzieś tam w środku zaczynał się burzyć. Milczał, nie chciał zaczynać dyskusji. Musiał się uspokoić, żeby móc nad sobą panować kiedy ona już tu przybędzie.

    A stało się to wcześniej niż zapowiadane pół godziny. Przyjechała kolejnym samochodem z wypożyczalni, chwilę potem zjawił się Margaretti.

    Rodzinka w komplecie - pomyślał Hill.

    Nikkę przywiózł Ryba, to znaczy Trevor, który dostał tą ksywę ze względu na duże jasne oczy. Wyszła z auta pierwsza, jak zahipnotyzowana podążyła w stronę statku, który pochłonął ją tak, że kompletnie nie zwracała uwagi na nic innego. Ryba prawie za nią pobiegł, zawrócił i poprowadził w ich stronę. Hill zauważył, że był delikatny, a dziewczyna zachowywała się spokojnie, pomijając oczywistą ekscytację na widok Płaszczki. To dobrze, przyjechała tu z własnej woli i bez zbędnych fochów.

    - Dzień dobry, panie Hill, panie Margaretti, panowie, których nie znam - oznajmiła grzecznie, ale wzrokiem uciekała do tyłu, do statku. Pułkownik, ku zaskoczeniu wszystkich, odpowiedział niepewnym, aczkolwiek zrozumiałym amarskim:

    - Miło cię widzieć - tak więc Margaretti uczył się języka z książki doktor Peake. Dobrze, trzeba będzie o tym pamiętać, może już trochę rozumieć.

    - Pana również - Nikka skinęła mu głową.

    - Przywitała się z nami - przetłumaczył Hill ogólnikowo.

    - Dobrze. Wyjaśnij jej, co ma robić - polecił od razu Scott.

    - Widzę, że skorzystał pan z mojej rady, panie Hill - zaczęła Selino, ale teraz nie miał czasu z nią o tym porozmawiać.

    - Kiedyś obiecała, że jeśli pomożemy jej wrócić do domu, to skontaktuje nas ze swoim królem czy kim tam tylko będzie mogła. Może warto spróbować najpierw tego i dać jej trochę swobody? - zasugerował. Haynes rzucił mu zdziwione spojrzenie, a Scott go wyśmiał.

    - I ty w to wierzysz? Myślałem, że jesteś poważnym człowiekiem.

    - Dała mi oficerskie słowo, to dla niej wiele znaczy. Jeśli powtórzy to i przysięgnie na bogów, będę stuprocentowo pewny.

    - Na jakich bogów, daj spokój z jej bogami…

    - Naszymi bogami - wtrącił Hill. - Ja też jestem ich wyznawcą - dodał bez wahania.

    - Jesteśmy tu po statek, a ty mi wyskakujesz z jakimiś bzdurami. Gówno mnie obchodzą jacyś bogowie, jej, twoi, nasi, wszyscy tak samo gówno warci… - Philip Scott nagle zamilkł. Gwałtownie wciągnął powietrze, poczerwieniał na twarzy. Coś było nie tak. Hill zauważył, że jego oczy… dymią?. Nie, to była para, unosiła się delikatnie z powierzchni gałek ocznych jak znad tafli jeziora.

    - Odsunąć się, wszyscy! - krzyknął Ethan. Nie czekając na reakcję innych odwrócił się i wręcz rzucił w tył ciągnąc ze sobą Nikkę.

niedziela, 11 lipca 2021

rozdział 75

    Wiosna. Już dawno wiedział, że udało się włączyć reaktor, i że zbadano całe to tellarium, którym był zasilany. Był to jakiś niewystępujący na Ziemi pierwiastek podobny do toru, ale o przedziwnych właściwościach pozwalających mu na bycie paliwem w procesie zimnej fuzji. Nie wnikał w szczegóły, nie był fizykiem, ale wiedział, że gdyby mieli go więcej, mogliby zbudować swoje reaktory. Wiedział też, że tworzywo sztuczne nowej generacji oparte na plastiku z kadłuba statku już wkrótce wejdzie do masowej produkcji. Ale o tym, że otwarto przejście i trwały próby przedostania się na drugą stronę, dowiedział się dopiero na tej odprawie.

    Nikka będzie zadowolona - pomyślał w pierwszej chwili. Ale przecież na pewno zabronią mu o tym wspominać, uświadomił sobie zaraz potem.

    - Straciliśmy dwa drony, więc na razie nie będzie prób załogowych - mówił Harlan Haynes, który zajmował się wszystkim związanym z amarskimi artefaktami. - Nasze silniki eksplodowały zaraz po przejściu. Naukowcy pracują nad skonstruowaniem drona zasilanego minireaktorem wymontowanym z ich karabinu. Ich statki przelatywały, więc może to być kwestia napędu. Pierwszą próbę przewidziano na przyszłą środę.

    Hill uznał, że to możliwe, a w każdym razie warto spróbować. Pokiwał koledze głową wyrażając aprobatę dla tego pomysłu.

    - Przechwytujemy też dobiegające stamtąd fale radiowe, ale są zbyt zniekształcone, by coś odczytać. Można by je wzmocnić, ale na razie utrzymanie przejścia kosztuje nas za dużo, by się bawić w takie rzeczy. Chociaż mamy zespół, który pracuje nad wzmacniaczem i chce spróbować przy następnym otwarciu, życzę im powodzenia, ale wątpię, by zdołali coś osiągnąć.

    Haynes nie powiedział jak dokładnie otwiera się przejście. Wspomniał tylko, że potrzebne były aż dwa okręty podwodne z napędem jądrowym, więc musiało to wymagać mnóstwa energii. Gdyby mieli więcej tellarium i jeszcze jeden reaktor, można byłoby go do tego użyć… Myśli Haynesa biegły podobnym torem.

    - Szkoda, że ten drugi statek do niczego się nie nadaje - stwierdził i spojrzał na Hilla z wyrzutem, jakby to była jego wina.

    Dobrze, możecie tak myśleć, skoro prawda do was nie dociera - pomyślał i utkwił wzrok w blacie stołu udając, że nie rozumie o co chodzi. Ostatnio miał słabszy okres i wolał się nie wychylać. Po odprawie szybko wyszedł z budynku ledwo zwracając uwagę na to, co mówiła do niego Helena.

    Środę spędzał z Diegiem i zapomniał o planowanych testach drona. Byli w drodze do parku przy jeziorze Antietam, gdy jego telefon rozdzwonił się natrętną melodyjką. Zjechał na pobocze i włączył awaryjne.

    - Przepraszam, to z pracy, muszę odebrać - wytłumaczył się dzieciakowi i wyszedł z samochodu.

    - To działa, Hill, przelecieliśmy na tamtą stronę i z powrotem - rozpoznał podekscytowany głos Haynesa, nieco zniekształcony przez zakłócenia na łączach. Wyglądało na to, że używa telefonu satelitarnego.

    - Gratulacje, tylko dlaczego dzwonisz z tym do mnie? - postanowił być bezpośredni.

   - Potrzebujemy drugiego statku, żeby tam polecieć. Zaczynamy składać coś z reaktora i silnika z tamtego wraku, ale wiesz, z tym zejdzie. Mówiłeś, że przy tym drugim działał jakiś bóg, prawda? Przydaj się więc i zmuś te swoje dziewczyny, żeby się pomodliły, odprawiły jakiś rytuał, czy coś.

    Nawet przez telefon i zakłócenia Hill słyszał, że Haynes nie traktuje tego poważnie, jakby to był tylko zapasowy plan, który od biedy można wcielić w życie.

    - Bogowie są prawdziwi, Harlan. Sam widziałeś jedną z nich na filmie - przypomniał koledze. Nie przepadał za nim jakoś szczególnie, ale nie chciał, by ściągnął na siebie kłopoty.

    - Coś widziałem, racja - przyznał. - Ty znasz się na tym lepiej. Zrób co możesz i daj znać.

    - Jasne. Tylko mam wolne i nie ma mnie w mieście, z samym powrotem zejdzie mi parę godzin.

    - Ok, rozumiem. W razie czego dzwoń - rozłączył się. Hill schował telefon i wrócił do samochodu.

    Diego z samej jego miny od razu wyczytał, że nic nie wyjdzie z dzisiejszej wycieczki.

    - Musisz wracać, prawda? - spytał.

    - Tak, niestety - nawet nie silił się na pocieszający uśmiech. Zamiast tego nagle zapragnął się wytłumaczyć. - Wiesz, myślałem, żeby zmienić pracę, żeby mieć więcej czasu dla ciebie - mówił kręcąc kierownicą, by zawrócić samochód na wąskiej drodze. - Ale coś mi podpowiadało, żeby zostać, że może uda mi się kiedyś dostać na Amar. Mnie, a potem może też i tobie. I widzisz Diego, dziś okazało się, że przejście działa. Musimy teraz jeszcze popracować nad tym, jak przesyłać przez nie ludzi. I dlatego muszę jak najszybciej porozmawiać z Nikką.

    Nie dbał o to, że właśnie zdradza młodemu tajemnice państwowe, on był dobry w zatrzymywaniu sekretów dla siebie. Zresztą pan Reed go wybrał, informacje o Amarze mu się po prostu należały.

    - Czyli będziemy mogli kiedyś się tam wybrać? Zobaczyć, skąd pochodzą bogowie?

    - Tak. Zabiorę cię tam jeśli tylko będę mógł.

    Hill docisnął mocniej pedał gazu. Im szybciej pogada z Selino, tym szybciej zrealizuje tą obietnicę.

    Zaparkował samochód nieco krzywo, nie kłopotał się zamykaniem centralnego zamka. Duży siedział w srebrnym fordzie po drugiej stronie ulicy, przywitał go skinieniem głowy, chociaż było widać, że dziś się go tu nie spodziewał. No cóż, sam nie wiedział, że tu będzie. Kalia buszowała w ogrodzie, łaziła po krzakach szukając tego przeklętego szopa. A niech go sobie weźmie, jeśli tak bardzo chce mieć pchły i pogryzione palce. Wpadł do domu szukając wzrokiem Selino. Była w kuchni, pichciła coś śmierdzącego rybami. Zauważyła jego wejście, ale nie odeszła od garów.

    - Chodź, musimy poważnie porozmawiać - zaczął bez zbędnych wstępów.

    - Nie możemy tego robić tutaj, panie Hill? Już kończę gotować, mogę pana poczęstować zupą.

  W sumie dlaczego nie? Mogli rozmawiać gdziekolwiek. Trochę korciło go, by odkręcić kran i szumem wody zagłuszyć podsłuch, ale to by nie miało żadnego sensu.

    - Dobrze. Powiedz mi, czy istnieje jakiś sposób, żeby twój statek mógł znowu latać?

    - Panie Hill… Powinien pan zadać to pytanie bogom, nie mnie - zamieszała w garze chochlą, zajrzała do środka, chyba była zadowolona z jego zawartości. Wyłączyła gaz i odwróciła się w jego stronę. Z łyżką w garści wyglądała bardzo swojsko.

    Wiedział, że to powie, ale i tak musiał pytać dalej.

    - Mimo wszystko, powiedz jakbyś się za to zabrała. Trzeba byłoby się pomodlić, tak?

    - Tak. Ale nie zamierzam tego robić - sięgnęła do szafki, wyjęła dwie miski. Z wprawą nalała do nich zupy. Jedną postawiła przed nim, drugą naprzeciwko, przy pustym krześle. Podała łyżki, po czym wzięła wielki nóż. Spiął się, ale użyła go tylko do krojenia chleba. Zasiadła przy swojej zupie, podała mu chleb.

  - Dlaczego? Przecież jest szansa, że cię wysłuchają - kontynuował rozmowę. Zawartość miski wyglądała smakowicie, ale była na razie za gorąca by nadawać się do jedzenia.

  - Wiem. Ale po co mi to? Ten statek oznaczałby dla mnie same kłopoty, przecież pan wie. Zabralibyście go, gdyby był sprawny.

    - A ty zrobiłabyś wszystko, żeby do tego nie dopuścić.

    Przytaknęła, zaczęła jeść. Też spróbował zupy, była dobra. Wcześniej nigdy nie jadł rybnej. Wyglądało na to, że mógł ją polubić.

    - Nie zamierzam modlić się o naprawę statku - powtórzyła. - Wiem, że może pan mnie do tego zmusić, ale proszę się zastanowić jak bogowie zareagują na wymuszone modlitwy.

    O, to mógł sobie wyobrazić. Niemal poczuł gorąco i przeszywający czaszkę ból… Nie podjąłby ryzyka, nawet gdyby zagrozili mu wyrzuceniem z pracy. Ale inni w Firmie byli skłonni to zrobić, nie wiedzieli o amarskich bogach tyle, co on, i nie chcieli wierzyć, gdy próbował ich ostrzec. Powiedział o tym Selino.

    - Trudno. Ja przeżyję kolejną serię tortur, albo i nie, w sumie nieważne. W końcu się złamię i zrobię to, czego chcecie. Ale wasi ludzie mogą tego gorzko pożałować. Moja ostateczna odpowiedź w tej kwestii to nie. Proszę, niech pan ją zaakceptuje lub pójdzie po wiadro wody, wszystko mi jedno.

    Przemilczał to, bo i nie miał nic do dodania. Rozumieli się z Selino, czemu inni nie byli w stanie też tego zrozumieć? Nazwał ich w myślach “cholernymi Amerykanami” jak robiła to Nikka, trochę mu ulżyło. No cóż, da znać Haynesowi, niech on zdecyduje, czy chce dalej naciskać. Do kuchni przyszła Kalia, Selino jej również nalała zupy, zaczęła rozmawiać o nieistotnych pierdołach, zupełnie jakby przed chwilą nie rozważała na poważnie własnej śmierci.

   Hill umył po sobie miskę, jak zwykle nie chciał zostawiać bałaganu. Zostawił trajkoczące dziewczyny w kuchni. Zaraz pewnie przyjdzie tu Inga, nie miał ochoty dziś znosić jej szyderczych spojrzeń.

    - Panie Hill - w progu zatrzymał go głos Nikki. - Skoro to dla pana takie ważne, to dlaczego nie spróbuje pan pomodlić się sam?

    Właśnie, dlaczego? Te słowa wracały do niego jak echo przez całą drogę do mieszkania. Dlaczego właściwie nigdy nie spróbował? Chyba czuł, że nic nie było wystarczająco ważne, by zawracać im głowę. Z Diegiem szło mu dobrze, Selino pomogła rozwiać początkowe wątpliwości. Problemy w pracy były wyłącznie jego zasługą, sam się z nimi upora. Ale to… Jak wiele dałby, żeby zabrać syna do Amaru? Żeby samemu tam pojechać? Do cholery, chciałby nawet, żeby dziewczyny tam wróciły, siedzą tu zdecydowanie za długo i tylko przysparzają wszystkim kłopotu.

    W końcu się zdecydował. Modlitwa nic nie kosztuje, może tylko zyskać. Tylko jak się za to zabrać? Na pewno szczerze, żadne oszukiwanie nie wchodzi w grę. Nie miał żadnego ołtarza ani obrazka, ale nie sądził, by im to przeszkadzało. Właściwie jemu, od razu wiedział, że będzie modlił się do pana Reeda.

    Ukląkł, tak było najlepiej. Widział dziewczyny modlące się na stojąco z rozłożonymi na boki dłońmi, ale nie, tym razem to nie pasowało. Spuścił głowę i pomyślał nad odpowiednimi słowami.

    Mój panie, proszę cię, żebyś przywrócił ten statek do normalnego stanu. Chciałbym zobaczyć świat, z którego pochodzisz, i wierzę, że to mi w tym pomoże. Zresztą dobrze wiesz, że proszę nie tylko dla siebie, ale też dla Diega, Nikki, Kalii i Ingi. Pomóż mi w tym proszę, jeśli tylko zechcesz.

    Tyle, nie miał już nic więcej do dodania. Poklęczał jeszcze chwilę na podłodze. Nie poczuł niczego szczególnego, ale nie miał wrażenia, że jego modlitwa trafiła w próżnię.


***


Wreszcie, śmiertelniku, wreszcie.

Wiedziałem, że nauczysz się prawdziwych modlitw.

Poprosiłeś o skomplikowaną rzecz, mam nadzieję, że postąpisz właściwie, gdy już ją dostaniesz.

Zielone oczy mrużą się w skupieniu, by spełnić prośbę ich wyznawcy.

rozdział 80

     Ostatnia godzina minęła nie wiadomo kiedy. Potem Nikka nie za bardzo pamiętała ten czas, czuła się podekscytowana i zdenerwowana jednoc...